Maksim
„Dopiero z czasem zdałem sobie sprawę, że doznałem traumy"
Maksim
„Dopiero z czasem zdałem sobie sprawę, że doznałem traumy"
Maksim Szwed jest białoruskim dokumentalistą i autorem filmu „Czysta sztuka". Latem 2020 roku w Mińsku pracował nad swoim nowym filmem dokumentalnym o wyborach prezydenckich. Po podjęciu decyzji o kontynuowaniu zdjęć do filmu 10 sierpnia został zatrzymany i spędził pięć dni w więzieniu w podmińskim Żodzinie. Najbardziej traumatycznym przeżyciem było dla niego zatrzymanie i pobyt na komisariacie. Nie mógł uwierzyć, że ludzie są zdolni do tak okrutnego traktowania innych. Dużo czasu zajęło mu uświadomienie sobie, że przeżywa traumę i do tej pory nie udało mu się z nią uporać.
Sam pobyt w więzieniu nie był najbardziej traumatycznym przeżyciem. Można nawet powiedzieć, że dla mnie, jako dokumentalisty, było to ciekawe doświadczenie. Te pięć dni przebiegło dość intensywnie. Najstraszniejsze chwile przeżyłem pomiędzy zatrzymaniem, pobytem na posterunku milicji a momentem, gdy dotarliśmy do Żodzina.

Nie potrafię określić konkretnie, co dokładnie wywarło na mnie takie wrażenie – pamiętam to wszystko jak przez mgłę. To jak przejażdżka na kolejce górskiej, ledwo zdążyłeś otworzyć usta, a już jest po wszystkim, schodzisz i możesz odetchnąć z ulgą, „Uff, to już koniec". Pozostaje tylko to dziwne uczucie, jak gdyby coś ścisnęło cię za żołądek – właśnie to czuję teraz. Reszta wspomnień to dla mnie niewyraźne przebłyski. Rzecz w tym, że to, co tam zobaczyłem, a właściwie to, jak okrutnie człowiek może obchodzić się z innym człowiekiem, tak bardzo nie mieści mi się w głowie, że odbieram te wydarzenia jakby to był film ze mną w roli głównej. Trudno jest uwierzyć, że to właśnie jest nowa rzeczywistość. Że to jest coś, czego nawet w najczarniejszych myślach nie można było sobie wcześniej wyobrazić. Coś, czego nikt nie spodziewał się zobaczyć na własne oczy.

Czyta się o Holokauście i wojnach, jakby to była abstrakcja, wydaje się, że włącza się wtedy empatia i logiczne myślenie. Ale kiedy to rzeczywiście przytrafia się człowiekowi, pojawiają się zupełnie inne odczucia. Największego szoku nie wywołuje to, jak ludzie traktują innych, ale fakt, że coś takiego w ogóle ma miejsce. Podświadomie chce się wymazać te informacje z pamięci, mózg nie pozwala postrzegać ich jako rzeczywistych wydarzeń.

Kiedy w internecie zobaczyłem zdjęcia komendantów wiszące na ścianie w jednym z pomieszczeń komisariatu, na który trafiłem, zrobiłem nawet zrzut ekranu. Wydawało mi się, że mam teraz dowód na to, że to miejsce naprawdę istnieje, że ja naprawdę to widziałem, że to naprawdę mi się przydarzyło... One wisiały na ścianie... Siedziałem tam prawie całą noc i jedną z „rozrywek" było właśnie patrzenie na te portrety.
Areszt w Żodzinie to niezbyt komfortowe lokum. W jednej celi 36 zupełnie różnych mężczyzn, których być może nigdy nie spotkałbym w żadnej innej sytuacji. To wymuszone towarzystwo było na swój sposób bardzo fascynujące. Oczywiście nie zabrakło również nieprzyjemnych sytuacji.

Pod jakimś czasie niektórych zaczęli wypuszczać, inni zostawali. Wszystko odbywało się na chybił trafił. Dzień przed naszym wyjściem na wolność, zupełnie nie wiedzieliśmy, czy nas wypuszczą, czy też nie. Nie wiedzieliśmy też, dokąd prowadzą innych. Wszystkim, którzy jako ostatni zostali w celi, w tym również mnie, było psychicznie trudno przez to, że tkwiliśmy w niepewności.

Te 24 godziny oczekiwania bardzo nas podłamały. Chłopaki, którzy byli dotąd naprawdę opanowani i przez całe pięć dni reagowali spokojnie na każdą sytuację, wpadli w panikę. Jeden z nich leżał, aż nagle podskoczył, zaczął krzyczeć, walić w drzwi, lamentować. Patrzyłem, jak ludzie popadają w najprawdziwszą histerię, nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego.
Kiedy wychodzisz, czujesz, że zostawiasz za sobą bardzo nieprzyjemną sytuację, ten stan się kończy i myślisz, że to już wszystko – jesteś teraz po jasnej stronie, to był tylko zły sen. Na początku nie pojawiają się myśli o żadnej mentalnej analizie. Gdy tylko wróciłem do domu, położyłem się na łóżku, dużym i miękkim… Sam, bez nieznajomych mężczyzn obok. I, oczywiście, to było czyste szczęście. To niby tylko łóżko, ale ile radości!

Zachodzi taki ciąg logiczny – dopiero co, dosłownie minutę temu, byłeś w więzieniu i nie wiedziałeś, kiedy wyjdziesz, nikt ci niczego nie wyjaśniał, nikt ci nic nie mówił. Jak wrócisz do domu? Czy ktoś przyjdzie cię odebrać? A potem wychodzisz i okazuje się, że przyszli wszyscy. Wszystkie zmartwienia znikają w jednej chwili, jak za pstryknięciem palców.

To natychmiastowe przeniesienie się z jednej rzeczywistości do drugiej cię przytłacza. Czujesz, że znalazłeś się w tak komfortowej psychicznie sytuacji, że na co tu narzekać? Wszystko w porządku!
Ale czas mijał i dopiero dużo później zdałem sobie sprawę, że doznałem traumy – znalazłem się w szczególnie nieprzyjemnej sytuacji, a przyjmowałem ją z zupełnym spokojem. Nawet opowiadanie o tym przychodziło mi z łatwością. A potem, z czasem, coś przeskakuje w twojej głowie i nie daje ci spokoju, wciąż kłębią się w głowie wszystkie obrazy z tamtego doświadczenia – myślę, że do tej pory to wszystko jeszcze do mnie nie dotarło.
Czasami czytam, co się dzieje teraz z innymi więźniami w więzieniu w Żodzinie. Wiem, że znaleźli się w dużo gorszych warunkach. Porównuję to wszystko i zdaję sobie sprawę, że ja właściwie miałem szczęście, że spałem na materacu, a nie na kratach, nie na podłodze. Strażnicy nie pozwalają teraz spać w dzień, a ja mogłem. Porównuję doświadczenia i dochodzę do wniosku, że chyba naprawdę jestem szczęściarzem.
Tutaj wchodzi w grę jeszcze jedna rzecz. Jestem mężczyzną. Bycie mężczyzną oznacza brak narzekania, przecież nie chcesz być żałosny. Więc kiedy zaczynasz mówić o swoim cierpieniu, trafiasz na niebezpieczny obszar – otwierasz się przed kimś, obdarzasz zaufaniem… to „nie po męsku".
Sam zastanawiałem się, dlaczego tak jest, skąd to porównywanie do innych więźniów? Ale z drugiej strony, kiedy boli cię tylko w kilku miejscach, masz małego siniaka, pomazali ci farbą ci włosy, to jest to zupełnie inna sytuacja, niż kiedy czyjś tyłek jest po prostu czarny, sino-czarny, kiedy ta osoba nie może się położyć, usiąść, nie może nic zrobić.

To jasne, że ten człowiek ucierpiał dużo bardziej niż ty. Kiedy wolontariusze pytają cię, czy potrzebujesz pomocy, pojawiają się w głowie te obrazy i nie jesteś w stanie poprosić o wsparcie dla siebie. Są ludzie, którzy wiele przeszli i potrzebują pomocy! A ty… No dobrze, nie jest to zupełnie powszedni dzień, ale wszystko da się znieść.

Potem oczywiście zdajesz sobie sprawę, że nie chodzi tylko o te wszystkie siniaki, ale o to, co dzieje się teraz w twojej głowie.
Jestem dość aktywnie zaangażowany w życie protestacyjne. Często jest to związane z moim zawodem. Na przykład niedawno kręciłem materiał o jednej kobiecie i mimowolnie uczestniczyłem w proteście, byłem w centrum wydarzeń. Ale czasem idę tak po prostu – bez aparatu, bez bohaterów filmów, bez niczego – tylko po to, by okazać swój obywatelski sprzeciw. Zawsze łatwiej jest obserwować protesty będąc na miejscu niż czytając wiadomości na czatach w Telegramie. Wydaje mi się, że w rzeczywistości nie jest to aż tak szokujące, jak w Internecie.

Nie da się siedzieć w domu i trudno jest wszystko przeczytać, więc wyjście na ulicę jest najlepszym rozwiązaniem, to wymaga mniej energii. Nie biega się cały czas, chodzi się, spaceruje, można zatrzymać się w kawiarni na kawę, zrobić sobie jakąś przerwę. Jest możliwość, że w ogóle nie znajdziesz się w ekstremalnej sytuacji. Moim zdaniem do internetu trafiają tylko „raporty z pola walk". Wiadomości podawane są selektywnie, jest tam więcej agresji niż w prawdziwym życiu.

Ale bez względu na wszystko pójście na akcję to zawsze wewnętrzna walka. Przede wszystkim teraz ciągle oglądam się za siebie, wcześniej nigdy tego nie robiłem, ale teraz rozglądam się cały czas. Można się wystraszyć nawet kogoś, kto po prostu biegnie. Wcześniej nikt nie zwracał uwagi na spóźnialskich goniących za trolejbusem. Teraz mam wrażenie, że przed kimś uciekają. Kiedykolwiek i gdziekolwiek by to nie było, po zmroku czy w biały dzień – jestem bardziej ostrożny niż wcześniej.

Wciąż martwię się o niedokończone projekty, albo o to, że to z mojej winy ktoś może zostać zatrzymany. Kiedy kręcisz materiał o bohaterze filmu, bierzesz odpowiedzialność za siebie i za tę postać, więc w tym sensie teraz jest to dużo bardziej odpowiedzialna praca.

Lubię, gdy protest przybiera różne pokojowe formy. Zrobiłem film o nietypowej sztuce („Czysta sztuka"). Zainteresowało mnie dziwne zjawisko artystyczne – kiedy służby komunalne zamalowują napisy i graffiti na murach miast na Białorusi, na budynkach pojawiają się te wielobarwne niewyraźne prostokąty. Wcześniej częściej można było je zobaczyć na obrzeżach miasta. Uwielbiam te miejsca, uwielbiam je fotografować.

Teraz całe miasto jest pokryte protestacyjnym graffiti, a co za tym idzie, prostokątami i kwadratami. Na wielu z nich widnieją napisy „Żywie Biełaruś", „3%" i tak dalej – cieszy mnie to, bo można na własne oczy zobaczyć, jak wszystkie zwykłe narzędzia reżimu stopniowo przestają działać.
Zjawisko to pojawiło się dzięki kultowi czystości i porządku. Zdałem sobie sprawę, że to nie tylko czystość i porządek, ale sposób na to, by pokazać przed władzą, że jest się obecnym. Wielu osobom się to podobało, zwłaszcza przyjezdnym – mówili, że Białoruś jest taka czysta. Mnie się nie podoba, bo to wręcz szpitalna sterylność. Teraz się rozpada.