Przez cały wrzesień raz w tygodniu wychodziliśmy malować graffiti. Wydawało się, że w końcu osiągamy cel, który sobie postawiliśmy - w „zwykłe" dni też byliśmy zauważani. Wszystko, co malowaliśmy, już o 9 rano było zamazywane przez pracowników administracji i służb komunalnych, którzy przyjeżdżali na miejsce z milicją. Kiedy przechodziłem obok, zawsze myślałem: pracujcie! Pracujcie nawet przez całą dobę. I pamiętajcie o nas! Na początku, oczywiście bałem się robić w nocy takie rzeczy, ale potem człowiek po prostu się do tego przyzwyczaja. Nie sposób nie przyzwyczaić się do życia w ciągłym, dzikim stresie. Kiedy przyjechałem do Kijowa, przez pierwsze dwa tygodnie miałem ogromne huśtawki nastrojów. W ciągu ostatnich miesięcy na Białorusi przyzwyczaiłem się do życia pełnego niepokoju i tłumnych wydarzeń, a tu właściwie nic się nie dzieje.
Ale mimo wszystko 9 sierpnia był punktem zwrotnym. W kwestii polityki wszystko wywróciło się do góry nogami. Wszyscy moi przyjaciele w Grodnie i ja głosowaliśmy. Śmialiśmy się nawet z jednego kolegi, który zapomniał zrobić zdjęcie swojej karty do głosowania, by wysłać je na platformę Hołas. Część osób została do późna w lokalach wyborczych, aby dowiedzieć się, jakie są wyniki. My byliśmy tam przez chwilę, po czym poszliśmy prosto na główny plac w mieście. Było dla nas bardzo ważne, by wyjść tego dnia na ulice, by władze widziały, że nie jesteśmy obojętni, że nam zależy. Przyjechaliśmy dosyć wcześnie, nie było zbyt wielu ludzi, więc postanowiliśmy po prostu usiąść przy drodze obok klombu i poczekać. Niemal od razu, po jakichś pięciu minutach, podjechał bus i zabrał połowę naszej grupy. Siedziałem w ciszy, nie ruszałem się, praktycznie nie oddychałem. Nie mogłem w to uwierzyć – nie zabrali mnie, bo w busie nie było już miejsca. Widziałem, jak po kolei każą wstać moim przyjaciołom, opanowała mnie wewnętrzna panika, ale powtarzałem sobie „nie ruszaj się, nie ruszaj się, nie ruszaj się". To było niesamowicie przerażające, ale im dalej się posuwasz, tym bardziej... To tak, jakby coś w tobie, co jest odpowiedzialne za strach, przestało działać. Ten dzień wiele pokazał. Protesty były rozganiane, ale po jakimś czasie ludzie znów przychodzili i wypełniali plac, znowu ich rozpraszano, a oni kolejny raz przychodzili. Widok ogromnej kolumny, której końca nie widać, zapiera dech w piersiach! I w ten sposób na przestrzeni tych wszystkich miesięcy człowiek po prostu przestaje się bać – robi się wszystko na automacie. Tego samego wieczoru stanąłem na drodze w łańcuchu solidarności z 200 innymi osobami, które przybyły na protest. To z tego powodu musiałem potem wyjechać z kraju.