Hleb
„Dorastamy. Siniaki towarzyszą kształtowaniu się każdego narodu, padło na nasze pokolenie i to my musimy przez to przejść"
Hleb
„Dorastamy. Siniaki towarzyszą kształtowaniu się każdego narodu, padło na nasze pokolenie i to my musimy przez to przejść"
Hleb jest fotografem, działa również w sferze sztuki. Był zaniepokojony sytuacją w kraju już wtedy, gdy kryzys związany z koronawirusem dopiero się zaczynał, a po wyborach zaangażował się aktywnie się w działania protestacyjne. Od sierpnia 2020 roku czuł, że nie może sobie pozwolić na odpoczynek – oprócz działalności związanej z zawodem Hleb brał udział w różnych twórczych projektach dotyczących walki o prawa polityczne i obywatelskie na Białorusi, poświęcał temu cały swój wolny czas. Dopiero po trzech miesiącach ciągłej aktywności, stresu i emocjonalnego wyczerpania zaczął zdawać sobie sprawę ze swojego stanu. Zdecydował, że musi zadbać o siebie i uporać się z problemami, jakie przyniósł mu ten rok. Na moment wywiadu przygotowywał się do przeprowadzki do Warszawy.
Z wykształcenia jestem politologiem i być może zabrzmi to dziwnie, ale to właśnie dzięki studiom na tym kierunku moja postawa obywatelska zawsze była zupełnie apolityczna. Wiedziałem, że każdy rodzaj polityki jest przemocą wobec zwykłych obywateli. To niesamowicie wyróżnia Białorusinów – w ciągu 26 lat udało nam się stworzyć polityczną próżnię, w której kształtujemy swoje życie w taki sposób, że nie mamy nic wspólnego z działalnością władz. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy wszystko bardzo się zmieniło. Kryzys związany z COVID-em zaczął się wiosną. Całkowita bezczynność i niekompetencja władz były w oczach zwykłych obywateli okropnym upokorzeniem. Mnie również uderzyło to, jak nieodpowiedzialnie zachowuje się władza i zacząłem się upolityczniać.

Pierwszym miesiącem działalności był dla mnie lipiec. Potem zacząłem brać udział w różnych wydarzeniach: stawałem w łańcuchach solidarności, chodziłem na marsze, rozwieszałem plakaty w całym mieście i angażowałem się w inne działania polityczne. Dzięki temu do głowy ciągle przychodziły mi nowe pomysły w kwestii tego, jak jeszcze można pomóc w walce.

„To był dziwny czas, bardzo jaskrawy. Wierzysz w to, co robisz. Po raz pierwszy w życiu czujesz, że otaczają cię ludzie, którzy myślą podobnie jak ty. Zdajesz sobie sprawę, że Białoruś zmienia się z dnia na dzień. Zaskakuje cię to, ale również inspiruje. Jesteś w środku tego wszystkiego, ale jednocześnie rozumiesz, że wcześniej czy później nadejdzie ten nieopisany rozp***dol. Zdajesz sobie sprawę, że teraz toczy się życie, są wybory, ale nikt nie wie, co się wydarzy po wyborach"
To był dziwny czas, bardzo jaskrawy. Wierzysz w to, co robisz. Po raz pierwszy w życiu czujesz, że otaczają cię ludzie, którzy myślą podobnie jak ty. Zdajesz sobie sprawę, że Białoruś zmienia się z dnia na dzień. Zaskakuje cię to, ale również inspiruje. Jesteś w środku tego wszystkiego, ale jednocześnie rozumiesz, że wcześniej czy później nadejdzie ten nieopisany rozp***dol. Zdajesz sobie sprawę, że teraz toczy się życie, są wybory, ale nikt nie wie, co się wydarzy po wyborach.
Ja i większość moich przyjaciół żyliśmy na zasadzie „przed 9 sierpnia". To znaczy, plany wszystkich kończyły się 9 sierpnia, nikt nie wybiegał w przyszłość, bo nie wiedzieliśmy, co się stanie potem. W lipcu jeszcze dawałem sobie szansę, by odpocząć od tego wszystkiego na kilka dni, po prostu zapomnieć. Właśnie wtedy odkryłem w sobie swego rodzaju żarliwe pragnienie bycia aktywnym politycznie we wszystkim, łącznie ze sztuką. Uczucie, że to, co robię, jest ważne, było naprawdę wspaniałe. Ważniejsze niż jakiekolwiek inne potrzeby. Potem odbyły się wybory…

Wraz z początkiem sierpnia zaczęło się piekło. Przez pierwsze trzy czy cztery dni, kiedy toczyły się te straszne walki, nie dało się odpocząć nawet przez sekundę – po prostu organizm odmawiał odpoczynku. Ciągłe napięcie, ciągłe niebezpieczeństwo – wciąż się rozglądasz, myślisz o tym, gdzie jesteś, co się dzieje wokół ciebie, co piszesz w internecie. Poza tym byłem również wolontariuszem. Do aresztu trafiło kilku moich przyjaciół. W ciągu dnia zajmujesz się wolontariatem, próbujesz dowiedzieć się, gdzie ktoś jest, jak przekazać komuś paczkę. Wieczorem wychodzisz na ulice, zostajesz tam do później nocy i wracasz do domu nad ranem, ledwo możesz zasnąć. Te cztery dni były bardzo intensywne. Wszyscy spali po kilka godzin, ponieważ z powodu ciągłych koszmarów nie dało się spać normalnie.

Potem nadeszła ulga: zatrzymanych wypuszczono z aresztu, ludzie wyszli na ulice – zaczęło się. Można powiedzieć, że życie stało się trochę łatwiejsze. Ale w tym tkwi problem: jeśli już wpadniesz w ten wir, to bardzo trudno z niego zrezygnować. Zacząłem nagrywać protesty, przez dwa tygodnie bez przerwy chodziłem na wszystkie akcje i marsze. Tak naprawdę stało się to moją drugą pracą.
Potem nadeszła ulga: zatrzymanych wypuszczono z aresztu, ludzie wyszli na ulice – zaczęło się. Można powiedzieć, że życie stało się trochę łatwiejsze. Ale w tym tkwi problem: jeśli już wpadniesz w ten wir, to bardzo trudno z niego zrezygnować. Zacząłem nagrywać protesty, przez dwa tygodnie bez przerwy chodziłem na wszystkie akcje i marsze. Tak naprawdę stało się to moją drugą pracą.
Były momenty, kiedy nie wiedziałem, jak sobie z tym poradzić, ale miałem szczęście, że byłem pod opieką terapeuty i przez cały ten czas mogłem liczyć na wsparcie i pomoc w poukładaniu sobie tego wszystkiego. Dobrze, że udało mi się pojechać na wieś na trzy dni, trochę się zresetowałem.
I tak 2-3 miesiące… Lipiec, sierpień i wrzesień minęły w zawrotnym tempie, bez chwili zatrzymania. Dopiero w październiku zacząłem trochę odpuszczać, choć tak naprawdę wcale nie chciałem, robiłem to na siłę. Po prostu zrozumiałem, że wszystkie te wydarzenia będą się ciągnąć jeszcze przez długi czas. Zacząłem zdawać sobie sprawę, że z krótkiego sprintu przechodzę w maraton. Wciąż pędzisz i w końcu dociera do ciebie, że jeśli będziesz tak pędzić jeszcze dwa tygodnie, to po prostu wypadniesz z życia na miesiąc, całkowicie się wypalisz.

Trzeba było zmusić się do odpoczynku, bo bez względu na to, że uważałem się za świadomą osobę, bywały chwile, że czułem się uzależniony od tej adrenaliny. Było mi z tym dobrze.

To była zmiana definicji normalnego życia. Normą stało się coś, co zupełnie nie było normalne. Normą stała się dla mnie ta bieganina, ciągła zmiana otoczenia, akcje, przebywanie na ulicy i ciągłe zagrożenie. I w pewnym momencie, wszystko to jest codziennością. Nie masz nic więcej. A w dniu, kiedy nic się nie dzieje, myślisz: kurczę, co robić?
We wrześniu nasza bliska przyjaciółka, artystka, została zatrzymana za lipcową akcję artystyczną.

Na samym początku października nagrałem wideo, które szybko stało się popularne. Rozgłos był spory, a ja nie byłem przygotowany na to wszystko. Aresztowana przyjaciółka artystka napisała do mnie później, że powinienem być ostrożny. Okazało się, że mogę być wmieszany w jej sprawę – na zdjęciu z protestu, na podstawie którego została skazana, widać również mnie. Na tyle, na ile zrozumiałem, tak działają organy ścigania: nie ruszają cię, jeśli nie migniesz im gdzieś dwa lub trzy razy. Razem z moją dziewczyną i przyjacielem i zdecydowaliśmy się pojechać do Kijowa właśnie z powodu tej historii. Bo zrozumiałem, że jeśli ktoś zajmie się moim filmem, to wkrótce po mnie przyjdą.

Być może przez przemęczenie trochę spanikowałem, bo nie spodziewałem się takiego obrotu spraw, nie wiedziałem, co z tym zrobić. Ale lepiej dbać o swoje bezpieczeństwo. Zabrałem z domu cały sprzęt, bo były też inne projekty, nad którymi pracowałem równolegle, a jeśli przyszliby mnie aresztować, to skonfiskowaliby wszystko. Nie chciałem stracić pracy, którą miałem na komputerze. Bałem się też, że mogą pojawić się dodatkowe powody, by mnie o coś oskarżyć, dlatego po prostu wszystko zabrałem. Wtedy zacząłem myśleć o przeprowadzce do innego kraju. Pojechałem do Kijowa, żeby zobaczyć, jak tam wygląda życie, perspektywy pracy i warunki życia – innymi słowy robiłem takie małe rozpoznanie.

„Przed wyjazdem przez cały tydzień zasypiałem każdego dnia z myślą, że jutro po mnie przyjdą. Zastanawiałem się, co im powiem, jak wytłumaczę swój udział w proteście?"
Przed wyjazdem przez cały tydzień zasypiałem każdego dnia z myślą, że jutro po mnie przyjdą. Zastanawiałem się, co im powiem, jak wytłumaczę swój udział w proteście?
W tym czasie dla Białorusinów aresztowanie nie było już niczym strasznym. Moim zdaniem wszyscy byli na to gotowi od dawna. Wiedziałem, że odsiedzę w więzieniu maksymalnie 15 dni, a potem wyjdę i wszystko będzie dobrze. Byłem pewien, że nikt mnie tam nie pobije ani nie zgwałci, a areszt, to nic takiego. Wiedziałem tylko, że muszę zrobić wszystko, by sądzono mnie za wykroczenie, a nie przestępstwo, żeby mnie nie posądzili o coś więcej. To wszystko.

W Kijowie uderzyła mnie jedna rzecz – po raz pierwszy zobaczyłem jak Białorusini za granicą reagują na protest. To szczególny stan emocjonalny Białorusinów, którzy z różnych powodów nie mogą pójść na niedzielny marsz. Oni tak aktywnie śledzą wiadomości z kraju, że ja w pewnym momencie przestałem rozumieć po co. Na emigracji Białorusinom towarzyszy takie przytłaczające uczucie zadręczania się, bo człowiek nie może nic zrobić, nie może w żaden sposób pomóc – jest w innym kraju, może tylko na odległość wspierać rodaków. Ale i tak się to wszystko przeżywa. Wydawało mi się nawet, że ci ludzie martwią się o wiele bardziej niż ja, kiedy brałem udział w protestach. To bardzo smutne, od razu przypomniałem sobie ten pierwszy raz, kiedy nie poszedłem na niedzielny marsz.

Uczucie, że zdradzisz wszystkich, jeśli nie wyjdziesz w niedzielę na ulice. Zdradzisz ideę, zaprzepaścisz to wszystko, co się wydarzyło dotąd. To taka intensywna presja psychologiczna, którą człowiek sam na sobie wywiera.
Mogę zdecydowanie powiedzieć, że przez trzy miesiące żyłem w stanie ciągłej, racjonalnej kontroli sytuacji. Nie pozwalałem sobie na odczuwanie żadnych emocji. To dosyć stresujące położenie. Z jednej strony jest to właściwe wyjście – kiedy jesteś „na wojnie", musisz zaspokoić podstawową potrzebę – przetrwanie. Przeżywanie całej gamy różnych uczuć, takich jak zachwyt czy ból pochłania zbyt dużo energii. Dlatego blokujesz te uczucia w sobie na jakiś czas i idziesz dalej. Ale psychika działa w taki sposób, że te uczucia napierają na ciebie od wewnątrz i jest ci coraz ciężej, jesteś coraz bardziej zdenerwowany, rozdrażniony i nie rozumiesz, dlaczego.



„W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie przeżywałem tych wszystkich wydarzeń od 9 sierpnia, nie przeżywałem niczego. Pamiętam, że przez cały ten czas płakałem tylko raz, chociaż chciałem płakać pewnie z 20 razy"
W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie przeżywałem tych wszystkich wydarzeń od 9 sierpnia, nie przeżywałem niczego. Pamiętam, że przez cały ten czas płakałem tylko raz, chociaż chciałem płakać pewnie z 20 razy.
Poza tym mam poczucie, że nie jestem bezpieczny, kiedy otwieram się na emocje. Odczuwam ból, kiedy pozwalam istnieć moim uczuciom, także tym negatywnym, wywołanym przez wiadomości, sytuację polityczną. I ten ból… Odczuwa się go za każdym razem z tą samą siłą. Boli za pierwszym, piątym i dziesiątym razem. Zaczynasz się więc zastanawiać, po co ci tak dużo bólu? Bez niego jest łatwiej.

Teraz staram się wrócić do normalnego życia, uczę się na nowo czuć i myśleć. Próbuję odzyskać tę równowagę. Twórczość bardzo mi w tym pomaga. Ale to dla mnie i tak jak nauka chodzenia – jest równie trudno. Emocje schowały się tak głęboko, że teraz przeżycie nawet jednego doświadczenia bez zastąpienia uczuć racjonalną analizą, jest dla mnie tytanicznym wysiłkiem.