Alesia
„Nie da się w pełni opisać, jak bezbronny czuje się człowiek, który mieszka na Białorusi i bierze udział w tych wszystkich wydarzeniach"
Alesia
„Nie da się w pełni opisać, jak bezbronny czuje się człowiek, który mieszka na Białorusi i bierze udział w tych wszystkich wydarzeniach"
Alesia jest aktywistką i artystką. Punktem zwrotnym był dla niej moment, kiedy podczas marszu ku pamięci zamordowanego Ramana Bandarenki niemal została zatrzymana. Potem przez kilka dni praktycznie nie mogła mówić i zdała sobie sprawę, że szalenie się boi. Bała się o swoje życie, o swoją przyszłość i o możliwość dalszej walki.
Po 2010 roku zdecydowałam, że będę budować swoje życie tak, by w jak największym stopniu dystansować się od państwa. Wtedy nie odbyły się dla mnie moje pierwsze wybory. Potem były już tylko mdłości na widok milicjantów i wystroju jakichś lokalnych pomieszczeń administracyjnych.

Żeby przetrwać w tym mieście, próbowałam sama wpływać na procesy zmian społecznych, dlatego działam w sferze kultury i aktywności obywatelskiej. Wiele osób mówi teraz, że wybuch solidarności przypadł na sierpień. „Białorusini się obudzili!" Ale tak naprawdę zawsze istniało wiele inicjatyw społecznych skoncentrowanych na pomocy grupom, które tego potrzebowały; są też niezależne organizacje aktywistów działające bez wsparcia państwa.

W tym roku wszyscy nareszcie zrozumieli, że nie tylko jesteśmy zmuszeni, aby samodzielnie rozwiązywać nasze problemy, ale także karmimy tę pasożytniczą władzę. Wszystko, co dotąd było oczywiste tylko dla niewielkich grup, tego lata stało się oczywiste dla wszystkich. Przyczyniła się do tego kwestia koronawirusa. Pojawiła się możliwość, by porównać, jak cenne jest życie ludzkie w różnych krajach. Nasz rząd po prostu zignorował ten problem i zmienił kraj w eksperyment przetrwania.
Wszystko się zmieniło i teraz, po raz pierwszy w życiu, nie chcę wyjeżdżać z Białorusi.
Rzeczy, które wydawały się być przeszkodami nie do ominięcia, teraz po prostu zniknęły. Pojawiła się nadzieja i inspiracja. Zobaczyłam, że jest nas wielu. Wszyscy żyjemy w tej nowej Białorusi tak naprawdę już od dawna.
Chodząc po ulicach nie spotyka się wyłącznie znajomych twarzy, wcześniej wydawało się, że zna się osobiście każdego, kto mógłby wyjść na protest. Teraz są tu zupełnie inni ludzie i wszyscy wspierają się nawzajem jak wielka rodzina. Nie wiem, co będzie dalej, ta codzienna przemoc, groźby i strach… Życie nie jest teraz przyjemne. Ale towarzyszy nam nadzieja na normalną przyszłość, której wcześniej nie było.

W zeszłoroczne wybory zaangażowałam się jeszcze w maju, w trakcie kampanii wyborczej. Zobaczyłam post Walerego Capkały na Facebooku, potem swoją kandydaturę ogłosił Wiktar Babaryka. Zaczęły się ich wywiady w mediach, długie rozmowy, dyskusje, sama przeglądałam ich stare wypowiedzi – chciało się poznać tych ludzi dogłębnie. Pamiętam dzień, w którym na koniec wywiadu Babaryka powiedział:


Chodząc po ulicach nie spotyka się wyłącznie znajomych twarzy, wcześniej wydawało się, że zna się osobiście każdego, kto mógłby wyjść na protest. Teraz są tu zupełnie inni ludzie i wszyscy wspierają się nawzajem jak wielka rodzina. Nie wiem, co będzie dalej, ta codzienna przemoc, groźby i strach… Życie nie jest teraz przyjemne. Ale towarzyszy nam nadzieja na normalną przyszłość, której wcześniej nie było.

W zeszłoroczne wybory zaangażowałam się jeszcze w maju, w trakcie kampanii wyborczej. Zobaczyłam post Walerego Capkały na Facebooku, potem swoją kandydaturę ogłosił Wiktar Babaryka. Zaczęły się ich wywiady w mediach, długie rozmowy, dyskusje, sama przeglądałam ich stare wypowiedzi – chciało się poznać tych ludzi dogłębnie. Pamiętam dzień, w którym na koniec wywiadu Babaryka powiedział:


„Dziękuję, bardzo was wszystkich kocham!"
„Dziękuję, bardzo was wszystkich kocham!"
Co to w ogóle było? Jak na to reagować? Żaden z naszych polityków nie używał wcześniej takiego języka. Działo się coś zupełnie nowego. To był pierwszy ważny moment. Potem zamknęli Cichanouskiego, ukradli obraz Chaima Soutine'a „Ewa" i zaczął się ten cały cyrk.
Każdego dnia oglądasz wiadomości i nie możesz uwierzyć w to, co się dzieje. Żaden serial na Netfliksie nie może równać się pod względem fabuły z tym, co dzieje się teraz na Białorusi.
Każdego dnia oglądasz wiadomości i nie możesz uwierzyć w to, co się dzieje. Żaden serial na Netfliksie nie może równać się pod względem fabuły z tym, co dzieje się teraz na Białorusi.
Widziałam kilometrowe kolejki przy zbieraniu podpisów dla nowych kandydatów, kolejki ludzi ze skargami do Centralnej Komisji Wyborczej. Trudno było uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

W tym okresie dużo rozmawiałam z moimi bliskimi, tłumaczyłam, dlaczego ważne jest, by złożyć podpis, dlaczego ważne jest, by zagłosować, jak korzystać z platformy alternatywnego zliczania głosów Hołas. Głównym celem było przełamanie budowanej przez 26 lat bariery apolityczności, mitu, że nie da się niczego zmienić.

Potem byłam niezależną obserwatorką podczas wyborów. Pojechałam do miejsca, gdzie jestem zameldowana, do mojego rodzinnego miasta, zebrałam potrzebne podpisy. Komisja odrzuciła mój wniosek cztery razy – twierdzili, że podpisy są sfałszowane albo że pismo jest nieczytelne. Ostatecznie udało mi się zarejestrować. Ale zachowywali się okropnie.

Nie pozwolili nam siedzieć w lokalu, rzekomo z powodu pandemii. Członkowie komisji nawet nie mieli masek. Nie można też było w czasie deszczu stać w przedsionku pod dachem, bo „mogłoby to stwarzać nieudogodnienia dla wyborców", a poza tym „koronawirus, siedźcie na zewnątrz". Powiedzieli, że w szkole nie ma krzeseł. Nie można było pójść do toalety, bo koronawirus.

Koronawirus pojawiał się w retoryce ludzi „jedzących z koryta" tylko wtedy, gdy było to dla nich wygodne. Przydzielili nam nawet człowieka, który miał nas pilnować, chodził tam i z powrotem, w pewnym momencie zawiązał na ręce białą wstążkę, to wszystko było zupełnie niedorzeczne. Przynieśliśmy własne krzesła, korzystaliśmy z toalety w sklepie przy szkole i dalej liczyliśmy frekwencję, która każdego dnia różniła się od tej, podanej w protokołach komisji.

Człowiek zdaje sobie sprawę, że nie może być w takich momentach nigdzie indziej.
W noc wyborczą i w ciągu pierwszych trzech dni po wyborach byłam obecna w najgorętszych punktach Mińska. W kraju nie było internetu, nie mogliśmy ocenić ryzyka. Być może, gdybym zobaczyła prawdziwy obraz tego, co się dzieje, strach by mnie pokonał i nie wyszłabym z domu.

Mieszkam w centrum, „kosmonauci" w kaskach biegali po moim podwórku. W moim mieszkaniu ukrywali się protestujący. Wejście było otwarte, a na skrzynkach pocztowych leżały bandaże i woda. Kiedy wyjście na zewnątrz stało się czymś zupełnie przerażającym, zaczęłam pracować jako wolontariuszka w punkcie pomocy dla osób zatrzymanych. Słysząc historie opowiadane przez bliskich ofiar, nie chciało się wierzyć w ten cały koszmar. Wieczorem ulice pustoszały, prospekt zablokowano. Z okna obserwowałem zupełnie puste tramwaje, nieprzejezdny prospekt, wyjeżdżające z miasta więźniarki i samochody z drutem kolczastym.


W noc wyborczą i w ciągu pierwszych trzech dni po wyborach byłam obecna w najgorętszych punktach Mińska. W kraju nie było internetu, nie mogliśmy ocenić ryzyka. Być może, gdybym zobaczyła prawdziwy obraz tego, co się dzieje, strach by mnie pokonał i nie wyszłabym z domu.

Mieszkam w centrum, „kosmonauci" w kaskach biegali po moim podwórku. W moim mieszkaniu ukrywali się protestujący. Wejście było otwarte, a na skrzynkach pocztowych leżały bandaże i woda. Kiedy wyjście na zewnątrz stało się czymś zupełnie przerażającym, zaczęłam pracować jako wolontariuszka w punkcie pomocy dla osób zatrzymanych. Słysząc historie opowiadane przez bliskich ofiar, nie chciało się wierzyć w ten cały koszmar. Wieczorem ulice pustoszały, prospekt zablokowano. Z okna obserwowałem zupełnie puste tramwaje, nieprzejezdny prospekt, wyjeżdżające z miasta więźniarki i samochody z drutem kolczastym.


Ciężko opisać to wszystko, co działo się potem – zmęczenie spowodowane liczbą informacji i upokorzeniami, które nie mają końca, często odczuwa się jak chorobę.
Ciężko opisać to wszystko, co działo się potem – zmęczenie spowodowane liczbą informacji i upokorzeniami, które nie mają końca, często odczuwa się jak chorobę.
Pewnego dnia usiłowano mnie zatrzymać. Pobiły mnie kobiety. To przelało czarę goryczy. Długo nie mogłam się z tego otrząsnąć… Być może do tej pory mi się to nie udało. Przez pierwsze cztery dni ledwo mogłam mówić. Nie sądziłam, że to będzie aż tak straszne. Tyle miesięcy obserwowałam, wyobrażałam sobie, czytałam historie innych ludzi. Spakowałam torbę na wypadek, gdybym trafiła do więzienia i myślałam, że jestem gotowa psychicznie. Ale tak nie było. W momencie aresztowania grunt usuwa ci się spod nóg. Być może cię pobiją, na pewno upokorzą. Na dworze zrobiło się zimno, będziesz leżeć bez materaca. Dobrze, jeśli w ogóle możesz leżeć – teraz zabraniają nawet siedzenia na pryczach. Nie chcę tego, nie dam rady.
Podziwiam ludzi, którzy spokojnie idą do więźniarki, to są niesamowici ludzie! Kiedy mnie złapali, płakałam. Byłam tak przerażona, że wszystkie moje mięśnie się napięły. Mężczyzna w zielonym mundurze trzymał mnie za rękę i kołnierz płaszcza. Było tam tyle gniewu, tyle zła, podłości, której nie sposób opisać. Nie wiesz, czy możesz się opierać, czy on nie zacznie cię bić pałką, którą ma w ręku. Przeżyjesz czy nie? Było to tuż po zabójstwie Ramana Bandarenki. To był ten marsz.

Kiedy w pierwszych dniach ludzie pytali mnie o tę sytuację – od razu zaczynałam płakać. Potem zwróciłam się do terapeuty. Zaczęłam odzyskiwać kontrolę nad moim ciałem, działaniami, jakoś z tego wyszłam. Nie da się w pełni opisać, jak bezbronnym czuje się człowiek, który mieszka na Białorusi i bierze udział w tych wszystkich wydarzeniach. Już nie wychodzę na niedzielne marsze.

Boję się, że ludzie przestaną starać się o odzyskanie przestrzeni publicznej.
Jesteśmy pod ogromną presją. Wielu ludzi już wyjechało z Białorusi, nie mogą tego wszystkiego znieść, a ja boję się, że niedługo mogę się poddać. W Mińsku nie ma już miejsca, gdzie czułabym się bezpiecznie.

Ale są ludzie, którzy wciąż wychodzą na ulice – to jest ważny czynnik, który bardzo pomaga moralnie. Po śmierci Ramana Bandarenki zrobiło się naprawdę przerażająco. Nie chce się wierzyć, że człowiek może być zabity przez jakichś bandytów na własnym podwórku. Po czymś takim zastanawiasz się, czy w dzień wolny w ogóle powinieneś wychodzić z domu.

Marsze, flagi w oknach, murale i wstążki na podwórkach to symbole, które pomagają przetrwać ten trudny okres represji na Białorusi. Władza też to rozumie, dlatego strzelają w okna domów, biją i poniżają ludzi. Myślą, że jeśli będą to wszystko ukrywać, ludzie stracą nadzieję. Ale my już wygraliśmy, bo zwycięstwo jest w głowach, w poczuciu, że nigdy nie pogodzimy się z tym reżimem, że jest nas więcej.

Jesteśmy pod ogromną presją. Wielu ludzi już wyjechało z Białorusi, nie mogą tego wszystkiego znieść, a ja boję się, że niedługo mogę się poddać. W Mińsku nie ma już miejsca, gdzie czułabym się bezpiecznie.

Ale są ludzie, którzy wciąż wychodzą na ulice – to jest ważny czynnik, który bardzo pomaga moralnie. Po śmierci Ramana Bandarenki zrobiło się naprawdę przerażająco. Nie chce się wierzyć, że człowiek może być zabity przez jakichś bandytów na własnym podwórku. Po czymś takim zastanawiasz się, czy w dzień wolny w ogóle powinieneś wychodzić z domu.

Marsze, flagi w oknach, murale i wstążki na podwórkach to symbole, które pomagają przetrwać ten trudny okres represji na Białorusi. Władza też to rozumie, dlatego strzelają w okna domów, biją i poniżają ludzi. Myślą, że jeśli będą to wszystko ukrywać, ludzie stracą nadzieję. Ale my już wygraliśmy, bo zwycięstwo jest w głowach, w poczuciu, że nigdy nie pogodzimy się z tym reżimem, że jest nas więcej.