PROJEKT SPECJALNY «BIEŁSATU»
Historia w fotografiach o zwierzętach, które nie stały się kiełbasą.
TU NIE ZABIJAJĄ
Kucyka Warwarę oddał na mięso właściciel. Ojca niepełnosprawnego dziecka nie powstrzymało nawet to, że kucyk był wyszkolony do rehabilitacji małych pacjentów poprzez jazdę konną. Mężczyzna potrzebował pieniędzy.
Warię uratowała Ukrainka Ołeksandra. Już od ponad 6 lat skupuje ona w rzeźniach zwierzęta przeznaczone na ubój i umieszcza je w swoim azylu dla byłych zwierząt gospodarczych we wsi Krasiw.
Azyl «Uholok» («Węgielek») Ołeksandra Lewicka założyła w 2014 roku. To największe takie miejsce dla czworonogich «emerytów» w Europie. Prawo do spokojnej starości uzyskało tam ponad 600 zwierząt.
Wszystko zaczęło się od jednego konia, którego w 2013 r. kobieta z litości wykupiła od rzeźnika. Potem był drugi, piąty i dziesiąty.
Z czasem rzeźnie same zaczęły dzwonić z propozycjami wykupienia koni, krów, kóz, owiec, kucy... Czasem dzwonią sami właściciele i proponują kupno zwierząt bezpośrednio od nich.
– Prr!
– Wujku Witio, on nie rozumie. Trzeba wołać «Stop!». On oprócz fermy i hipodromu nic nie widział!

FOLWARK NIEZWIERZĘCY
Niedawno do azylu przywieziono kilka klaczy szlachetnej krwii. Na razie zwierzęta przyzwyczają się do ludzi i się «odjadają». Całe swoje życie służyły jako «inkubatory» dla nowych czempionów. Jedna z cech charakterystycznych tej rasy, jak mówi administratorka przytułku Natalla, to płodność.
Klacz można kryć niemal następnego dnia po oźrebieniu się. Co prawda przyszłego czempiona wychowuje już inna, nierasowa klacz. A jej źrebię najczęściej
oddaje się do rzeźni.
Obecnie w azylu przebywa ponad 300 zwierząt. Ołeksandra i Natalla stale szukają chętnych gotowych do zabrania któregoś z podopiecznych. Mówią, że najtrudniejsze do «adopcji» są krowy. W «Uholku» nie są zapładniane, więc nie dają mleka.
– Krowę, która ocieliła się już u nas, wzięła jedna rodzina z sąsiedniej wsi. Długo ich namawiałam! Ale nie nazwali jej do tej pory. Mówią, że nazwą, przyzwyczają się, a co potem robić, jak trzeba będzie oddać? A oddać będzie trzeba – jeśli nie będzie zapładniana, to przestanie dawać mleko. Dlatego tak tam mieszka, bez imienia – opowiada administratorka «Uholka». To oczywiste – «bezimienna» krowa znalazła tam tylko tymczasowy przytułek. Gdy przestanie dawać mleko, gospodarze zwrócą ją do azylu.
Natalla przyjechała do Krasiwa z Białorusi jako nastolatka – rodzice dostali pracę w miejscowym kołchozie.
«Uholok» to dla niej sposób, żeby zmienić świat. Co prawda, wpłynąć na dorosłego człowieka jest znacznie trudniej niż na stosunek dziecka lub nastolatka do zwierzęcia.
Dlatego uważa ona, że przyszłość należy do młodzieży. Trzeba tylko samemu dać dobry przykład.
Wiele zwierząt jest tu podkarmianych i leczonych. Miejscowi nie interesują się zbytnio tą sferą życia azylu, ale chętnie skarżą się, że zwierzęta głodują, marzną i cierpią.
Wiele zwierząt jest tu podkarmianych i leczonych. Miejscowi nie interesują się zbytnio tą sferą życia azylu, ale chętnie skarżą się, że zwierzęta głodują, marzną i cierpią.
– A ja im mówię: widzieliście starego człowieka? Ze zwierzętami jest tak samo. Zobacz, to tutaj kuleje, a to – sami się dziwimy, że jeszcze chodzi. Tego konia przywieźli nam takiego zabiedzonego, z kaszlem... Myśleliśmy, że na pewno zdechnie! Właściciele napoili go zimną wodą, kiedy był rozgrzany. A on już drugi rok u nas przezimował – opowiada Natalla.
Zwierzęta, głównie konie, które wymagają szczególnej opieki, przebywają na kwarantannie. Przytułek wynajmuje dla nich kilka boksów na lwowskim hipodromie.
Nie wszystkie zwierzęta są zabierane z rzeźni. Niektórych «emerytów» odkupuje się od rolników. W «Uholku» pojawiło się w ten sposób stado starych owiec. Jest nawet muflon o imieniu Eryk. Podobnie jak większość zwierząt został wykastrowany i wypuszczony na wolny wypas.
Psy i koty są tu zazwyczaj podrzucane. Chore i stare mieszkają u Ołeksandry. Pozostałe są skazane na «dożywocie» w wolierach.
Po sąsiedzku, również w klatce, mieszka dziki lis. Jako jedynego z miotu obroniono go przed myśliwymi i oddano do przytułku. Teraz lis już nie przeżyje bez «Uholka». Zamiast matki-lisicy troszczy się o niego Natalla.
– Zwierzęta mamy zaszczepione, z książeczkami weterynaryjnymi. Wszystko jak u ludzi – opowiada administratorka przytułku.
Świętem dla azylu jest znalezienie domu dla któregoś z wychowanków. Nawet jeśli to tymczasowa przystań. Klacz Roza miała szczęście: całe lato spędziła ze swoją opiekunką Martą. Dziewczynka długo namawiała Natallę o powierzenie jej Rozy.
Przyprowadziła nawet babcię. Ostatecznie Natalle przekonało to, że Marta wysłuchała wykładu na temat opieki nad zwierzętami.
ZABAWY Z OGNIEM
Dwa lata temu azyl znajdował się w sąsiadującej z Krasiwem wsi Brodki. I był prawdziwą kością w gardle tamtejszych mieszkańców. Stale skarżyli się oni na odór, sterty nawozu i hałas dochodzący na wiejską ulicę. A wszystko dlatego, że Ołeksandra trzymała zwierzęta we własnym obejściu. I chociaż boksy dla nich były przygotowane odpowiednio, to miejsce było nieodpowiednie. Dosłownie o kilka kroków od domu Ołeksandry znajdowała się szkoła, cerkiew i miejscowy cmentarz.
W nocy z 7 na 8 stycznia na działce wybuchł pożar. Gdy sąsiedzi pilnowali nowo narodzonego dziecka Ołeksandry, ona sama wyprowadzała z ognia
swoich podopiecznych.
Kilka kotów i psów spłonęło żywcem, ale większość zwierząt udało się uratować.
Ołeksandra mówi, że możliwą przyczyną pożaru było zwarcie w instalacji elektrycznej. Ale sama w to nie wierzy do końca. Pamięta przekleństwa: «Obyś spłonęła ze swoim azylem!», które nie raz słyszała od innych mieszkańców wsi.
Po pożarze rodzina Lewickich zmienia prywatne miejsce zamieszkania co pół roku. A jego adres zachowuje w tajemnicy.
Założycielka «Uholka» Ołeksandra zmieniła swój stosunek do jedzenia mięsa, kiedy stała się świadkiem okrutnego traktowania zwierząt w Afryce.
O sobie mówi, że całe życie czuła się odpowiedzialna za tych, którzy potrzebują pomocy.
Przyznaje, że bardzo by chciała «normalnie żyć» – znaleźć w końcu «normalną pracę» i przeprowadzić się do domu, gdzie będzie woda. I nie będzie strachu, że przeciwnicy azylu odnajdą ją i jej rodzinę, żeby zrobić im coś złego. Ale porzucić zwierząt nie może. Chociaż sił ma coraz mniej.
– Macie tu azyl...
– Oj! Tam przecież zwierzęta głodują! Żebyście je tylko zobaczyli! A jak tam śmierdzi! A ta Natalla to żmija! Mówię ci, ja ją od urodzenia znam! I matkę jej znam... Żmija, a nie baba!
– A ja właśnie ze schroniska i jakoś mi nie śmierdziało. Była tam pani?
– A po co? Ludzie przecież mówią!

Przeprowadzka azylu do Krasiwa rozzłościła niektórych mieszkańców. Rozpętali wojnę przeciwko «Uholkowi» w ogóle, a przeciwko Ołeksandrze i Natalli
w szczególności.
Niby nie mają oni nic przeciwko zwierzętom, ale wielu żywi urazę do Natalli, a Ołeksandrę nazywają «Moskalką» i «Kacapką». Dlatego, że jest
rosyjskojęzyczną Ukrainką.
SYZYFOWE PRACE
Niedaleko od «Uholka» lwowski biznesmen Serhij kupił działkę i zbudował na niej centrum rozrywki. Trochę we własnym interesie, a trochę chcąc pomóc azylowi, pozwolił wypasać część zwierząt na swoim terenie. Przyznaje teraz, że nie spodobało się to miejscowym przeciwnikom azylu. Uważa, że anonim o tym, że jego sprzęt budowlany stoi w niewłaściwym miejscu to właśnie swojego rodzaju zemsta za pomoc «Uholkowi».
– Tu, na Zachodniej Ukrainie jesteś banitą, jeśli nie żyjesz według szablonu. Dlatego Natasza i Sasza ze swoim azylem ledwo dają sobie tutaj radę. Ale ja uważam, że jeżeli człowiek znalazł dla siebie jakąś niszę, jakieś zajęcie, to niech się tym zajmuje – mówi biznesmen.
Latem w azylu pracowało 8 osób. I byli to właśnie pracownicy, a nie wolontariusze – wszyscy dostawali wypłatę, obiad i zakwaterowanie. Mieszkańców z sąsiednich wsi tu nie biorą. Kradli, pili i się obijali.
Dlatego z miejscowych jest tylko pasterz – wujek Misza. Codziennie przyjeżdża do pracy ze Lwowa.
Administratorka azylu nie ukrywa, że dla pełnowartościowej działalności schroniska potrzeba jeszcze co najmniej 2-3 pracowników. Szuka takich, z którymi nie trzeba się będzie niańczyć. Sama zajmuje się nie tylko sprawami administracyjnymi, ale pracuje na równi z mężczyznami. Teraz buduje stodołę do przechowywania siana.
– Beze mnie nie chcą – mówi.
PIENIĄDZE DAJĄ SZCZĘŚCIE
Operacja psa Rudiego kosztowała 5 tys, hrywien (ponad 800 złotych). Dla schroniska, które tonie w długach to niemała kwota. Ale Ołeksandra nie mogła zostawić psa bez pomocy...
Nie przyznaje się, ile kosztuje utrzymanie azylu, który ma jeszcze filię w obwodzie mikołajewskim. Mówi, że raz wymieniła sumę w jakimś wywiadzie i teraz musi się bronić przed pretensjami miejscowych i zainteresowaniem skarbówki.
Ołeksandra podkreśla, że w praktyce ukraińskie prawo dotyczące dobroczynności nie jest idealne. A dostawcy karmy i materiałów budowlanych nie zawsze chcą wystawiać faktury. Trzeba cały czas się jakoś dogadywać i stale myśleć, jak zwiększyć liczbę darczyńców. A to niełatwe zadanie.
Wpłaty od ludzi z całego świata to jedyne źródło finansowania azylu.
– Obcokrajowiec zrobi hojny gest i ofiaruje nam 1000 dolarów. Wszyscy są zachwyceni – to 1000 dolarów! A że tych pieniędzy starczy na dwa dni pracy azylu... Kto to policzy oprócz mnie? – wzdycha Ołeksandra.

Szczególnie pomaga «Uholkowi» siostra Ołeksandry, która mieszka w USA i dużo mówi tam o azylu. Jednak ostatnio, jak zauważa założycielka azylu pieniądze zaczynają częściej ofiarowywać Ukraińcy. Ale tych pieniędzy i tak nie starcza na pełnowartościową działalność. Azyl ledwo wiąże koniec z końcem, a Ołeksandra i Natalla prawie nie mają już sił.
Ale nie opuszczają rąk: Warwara, Bonia, Clever, Ford, Fiona i dziesiątki innych pensjonariuszy «Uholka» potrzebują dachu nad głową i pełnego żłobu.
Zdjęcia/tekst: Julia Szabłowska
Redaktorki: Lola Buryjewa,
Wolha Jarochina
Design: Nasta Chrałovič
Tłumaczenie: Cezary Goliński