P. S.
Wika była szóstą współwięźniarką. Niemal natychmiast po wyjściu na wolność wyjechała na Ukrainę i nie brała udziału w sesji zdjęciowej, ale podzieliła się swoimi doświadczeniami.
– Siedziałyśmy jeszcze wtedy, kiedy paczki nie były zabronione. Już pierwszego dnia zostałam "gwiazdą" w celi, bo przyjaciołom udało się przekazać mi paczkę, gdy trzymali mnie jeszcze na komisariacie. Do tej pory nie wiem, jak one to przepchnęły. Miałam tam swoje kremy i nawet nitkę do zębów! Ale najważniejsze, że była tam czysta bielizna. Byłam człowiekiem z zapasowymi czystymi majtkami i postanowiłam podzielić się nimi z dziewczyną, której właśnie zaczęły się "krytyczne dni". Jak ona przez to płakała: za dwie godziny ją gdzieś przewiozą, a tu jeszcze to. Wyobrażacie sobie? A tu z pomocą przychodzą czyste majtki, które pozwoliły poczuć się choć trochę człowiekiem. Swoją drogą, tak samo było z papierem toaletowym. Dzięki moim przyjaciółkom mieliśmy rolkę na całą celę.
Wika podkreśla, że najwięcej dała jej relacja ze Swietą. Razem układały każdego dnia plan zadań, które sprawiły, że dni za kratami nie były stracone. Dziewczyny organizowały sobie praktyki czytelnicze i pisarskie, rozmawiały, wspierały się. By ciała lepiej zniosły wymuszony bezruch ćwiczyły jogę - kładąc ręczniki na betonową podłogę i zastępując hantle butelkami z wodą.
– Pomimo, że w areszcie bardzo brakowało czegoś ciepłego, domowego, przyjemnego, to i tak dzieliłam się wszystkim, co miałam. Lepiej od razu rozdać wszystko między dziewczyny i spędzić kilka minut w miłym towarzystwie zadowolonych koleżanek z celi, niż robić codzienne więzienne SPA w samotności – mówi dziewczyna uśmiechając się.
– Jeszcze jednak przyjemna rzecz. W mojej paczce była malutka gałązka lawendy. To była cząstka czegoś żywego, miała kolor i zapach. Bardzo się z niej cieszyłyśmy, dopóki nie wpadła do zupy. Wtedy już nie była taka ładna. Za to się pośmiałyśmy.