Wsadzili go do busa i bili, krzycząc przy tym: „Dlaczego nie szanujesz milicjantów?". Potem trafił do milicyjnej więźniarki. Na podłodze twarzą do ziemi leżeli już inni ludzie, co jakiś czas funkcjonariusze ich bili. Mikałaj wciąż krwawił – na podłodze pojawiła się duża czerwona plama. Milicjanci kazali mu zdjąć ubranie i wytrzeć nim krew. Następnie mężczyzna i reszta zatrzymanych musieli biec przez „korytarz" funkcjonariuszy do innej więźniarki, która miała zabrać ich do aresztu przy ul. Akreścina. Mikałajowi udało się na jakiś czas zatamować krwawienie.
Zatrzymani mieli wybiegać z więźniarki przez taki sam „korytarz" śpiewając jednocześnie hymn narodowy. Potem nakazano im klęczeć z głową w dół. Mikałaj poczuł, że traci przytomność, za co dostał kilka ciosów pałką. Jeden z milicjantów pozwolił mu podnieść głowę, ale niemal natychmiast pojawił się OMON-owiec.
– Kto pozwolił? Twarzą do ziemi! – i uderzył Mikałaja kilka razy w plecy.
Mężczyzna znów położył głowę na ziemi. Zaczął rwać trawę i wpychać ją sobie do nosa, aby w ten sposób zatamować krwawienie. Znowu źle się poczuł i jeden ze strażników pozwolił mu się wyprostować. Siedem minut później podszedł ten sam OMON-owiec, co wcześniej i zaczął bić mężczyznę po głowie. Mikałaj próbował zasłonić się ręką, ale na próżno.
Mężczyzna doszedł do siebie dopiero w karetce pogotowia, która przyjechała do aresztu przy ul. Akreścina. Drzwi pojazdu były otwarte, obok stał milicjant.
– No co, pomogłaś mu już odzyskać przytomność? – powiedział do ratowniczki.
Ale ta oświadczyła, że zabiera pacjenta ze sobą.