Na korytarzu zatrzymany poskarżył się, że go mdli. Prosił, żeby wypuścili go na zewnątrz, bo nie chciał pobrudzić podłogi. Wyprowadzono go, ale na świeżym powietrzu wymioty ustały. – Wtedy podchodzi gruby mężczyzna w kominiarce i pyta funkcjonariuszy: „Kto to jest?". Oni odpowiadają, a on na to: „Nie, tak nie będzie. Weźcie go do więźniarki, nich nasi się zabawią" – mówi Jakau. Zabawa w więźniarce polegała na rzucaniu ludzi na podłogę i biciu ich po nogach. Na zewnątrz ten sam mężczyzna siłą otworzył usta Jakaua, włożył do nich kartkę papieru i kazał mu ją zjeść. Potem wszyscy zatrzymani (około dwieście osób) trafili do jednej sali.
Jakau mówi, że miał dużo szczęścia, bo ludzie w cywilnych ubraniach, którzy wzięli go za informatora, czy też koordynatora protestów, odeszli i zaczął być traktowany, jak inni zatrzymani. Wszystkim w sali postawiono takie same zarzutu. Zapisano, że krzyczeli: „Wolność dla Statkiewicza" i „Swieta naszym prezydentem". Potem chłopaka przeniesiono do aresztu przy ul. Akreścina. – Wychodząc z więźniarki, widzi się tylko swoje nogi, ręce ma się za plecami i w dodatku biją – tak Jakau opisuje pierwsze chwile po przyjeździe do aresztu.