POBYT W
CELI BYŁ GORSZY
NIŻ POBICIA
I TORTURY
Anton (imię zmienione)
POBYT W CELI
BYŁ GORSZY
NIŻ POBICIA
I TORTURY
Anton (imię zmienione)

Widać, że Anton przygotował się do rozmowy. Przywołuje wiele szczegółów. To nie pierwszy raz, kiedy on i jego żona opowiadają swoją historię. Rodzina próbuje uzyskać status uchodźców w jednych z krajów Unii Europejskiej. Anton wspomina, że kiedy na Białorusi władza wyłączyła Internet, przynieśli stary telewizor i właśnie stamtąd dowiedzieli się, jakie są oficjalne wyniki wyborów. – Czułem wtedy, że nareszcie wygraliśmy, po 26 latach. Wszystkie te cyferki, o których mówiła Jarmoszyna (przewodnicząca Centralnej Komisji Wyborczej – belsat.eu) to było ostatnie tchnienie reżimu. Chciałem zobaczyć początek jego końca – mówi Anton. W dzień wyborów, podczas powrotu wieczorem do domu, para zapytała funkcjonariuszy OMON-u o drogę. – Z perspektywy wydaje się, że to był dość głupi pomysł – mówi Anton uśmiechając się.

Widać, że Anton przygotował się do rozmowy. Przywołuje wiele szczegółów. To nie pierwszy raz, kiedy on i jego żona opowiadają swoją historię. Rodzina próbuje uzyskać status uchodźców w jednych z krajów Unii Europejskiej. Anton wspomina, że kiedy na Białorusi władza wyłączyła Internet, przynieśli stary telewizor i właśnie stamtąd dowiedzieli się, jakie są oficjalne wyniki wyborów. – Czułem wtedy, że nareszcie wygraliśmy, po 26 latach. Wszystkie te cyferki, o których mówiła Jarmoszyna (przewodnicząca Centralnej Komisji Wyborczej – belsat.eu) to było ostatnie tchnienie reżimu. Chciałem zobaczyć początek jego końca – mówi Anton. W dzień wyborów, podczas powrotu wieczorem do domu, para zapytała funkcjonariuszy OMON-u o drogę. – Z perspektywy wydaje się, że to był dość głupi pomysł – mówi Anton uśmiechając się.
Jeden z mundurowych kazał otworzyć plecak, a kiedy Anton po niego sięgnął, drugi zaczął bić mężczyznę. Trzech OMON-owców zaciągnęło go do milicyjnej więźniarki, gdzie czekali kolejni milicjanci. Ci również pobili Antona i zażądali, by pokazał im pliki ze swojego telefonu. Zdaniem mężczyzny mundurowi spodziewali się, że schwytają kogoś uzbrojonego albo przynajmniej organizatora protestu. Gdy zobaczyli, że w telefonie prawie nic nie ma, przez moment wyglądali na zakłopotanych, ale po chwili padł rozkaz „Pakujemy wszystkich!" i funkcjonariusze znów zaczęli bić zatrzymanych. – Kiedy do autobusu zaciągali i bili kolejne osoby, leżałem na ziemi w kałuży krwi. Nade mną, z nogą na mojej klatce piersiowej, stał OMON-owiec – wspomina Anton. Wtedy mężczyzna wciąż miał nadzieję, że zaraz zawiozą go na komisariat, zmuszą do podpisania oświadczenia, że nie ma pretensji do funkcjonariuszy i wypuszczą go do domu.

– Byłem pewien, że nie będę musiał nawet płacić grzywny, bo kolejnego dnia obudzimy się w zupełnie nowym państwie. Myślałem, że po kilku dniach razem z tymi milicjantami będę się śmiał z tego, co się wydarzyło – wspomina. Zatrzymanych przewieziono jednak nie na komisariat, a do aresztu przy ulicy Akreścina. Przez kilka godzin zatrzymani, których były setki, stali pod szarą ścianą. Po każdym pytaniu i każdym ruchu ciszę przerywały odgłosy ciosów zadawanych pałkami. – Jeśli ktoś zaczął płakać i prosić, żeby go wypuścili, to bili go jeszcze mocniej. Robili to, żebyśmy byli jeszcze bardziej przerażeni – wyjaśnia Anton. Następnie funkcjonariusze wyprowadzili 15 osób na korytarz, kazali się rozebrać i spisali dane. Wszystkim czynnościom towarzyszyło nieustanne bicie. Potem zatrzymanych zamknięto w sześcioosobowej celi. W sumie znalazło się w niej około trzydziestu osób.
Jeden z mundurowych kazał otworzyć plecak, a kiedy Anton po niego sięgnął, drugi zaczął bić mężczyznę. Trzech OMON-owców zaciągnęło go do milicyjnej więźniarki, gdzie czekali kolejni milicjanci. Ci również pobili Antona i zażądali, by pokazał im pliki ze swojego telefonu. Zdaniem mężczyzny mundurowi spodziewali się, że schwytają kogoś uzbrojonego albo przynajmniej organizatora protestu. Gdy zobaczyli, że w telefonie prawie nic nie ma, przez moment wyglądali na zakłopotanych, ale po chwili padł rozkaz „Pakujemy wszystkich!" i funkcjonariusze znów zaczęli bić zatrzymanych. – Kiedy do autobusu zaciągali i bili kolejne osoby, leżałem na ziemi w kałuży krwi. Nade mną, z nogą na mojej klatce piersiowej, stał OMON-owiec – wspomina Anton. Wtedy mężczyzna wciąż miał nadzieję, że zaraz zawiozą go na komisariat, zmuszą do podpisania oświadczenia, że nie ma pretensji do funkcjonariuszy i wypuszczą go do domu.

– Byłem pewien, że nie będę musiał nawet płacić grzywny, bo kolejnego dnia obudzimy się w zupełnie nowym państwie. Myślałem, że po kilku dniach razem z tymi milicjantami będę się śmiał z tego, co się wydarzyło – wspomina. Zatrzymanych przewieziono jednak nie na komisariat, a do aresztu przy ulicy Akreścina. Przez kilka godzin zatrzymani, których były setki, stali pod szarą ścianą. Po każdym pytaniu i każdym ruchu ciszę przerywały odgłosy ciosów zadawanych pałkami. – Jeśli ktoś zaczął płakać i prosić, żeby go wypuścili, to bili go jeszcze mocniej. Robili to, żebyśmy byli jeszcze bardziej przerażeni – wyjaśnia Anton. Następnie funkcjonariusze wyprowadzili 15 osób na korytarz, kazali się rozebrać i spisali dane. Wszystkim czynnościom towarzyszyło nieustanne bicie. Potem zatrzymanych zamknięto w sześcioosobowej celi. W sumie znalazło się w niej około trzydziestu osób.
Rysunek Antona
Spędzili trzy dni w małej celi. Po ścianach spływały krople wody, ponieważ powietrze w pomieszczeniu było wilgotne od oddechów i potu kilkudziesięciu osób. Jak mówi Anton, czas spędzony w celi miał dużo gorszy wpływ na jego zdrowie niż tortury i pobicia. Okna były cały czas szczelnie zamknięte, a drzwi praktycznie nie przepuszczały powietrza. Czasem uchylano otwór w drzwiach, tzw. „karmnik" ale tylko po to, by strażnik mógł nakrzyczeć na więźniów. Sufit w celi był wysoki, nie było czym oddychać. – Pierwszego ranka wszyscy obudzili się z oczami posklejanymi ropą, zaczęliśmy śmierdzieć, wszystko nas swędziało. W celi panował zapach 30 spoconych, pobitych mężczyzn – mówi Anton.
Spędzili trzy dni w małej celi. Po ścianach spływały krople wody, ponieważ powietrze w pomieszczeniu było wilgotne od oddechów i potu kilkudziesięciu osób. Jak mówi Anton, czas spędzony w celi miał dużo gorszy wpływ na jego zdrowie niż tortury i pobicia. Okna były cały czas szczelnie zamknięte, a drzwi praktycznie nie przepuszczały powietrza. Czasem uchylano otwór w drzwiach, tzw. „karmnik" ale tylko po to, by strażnik mógł nakrzyczeć na więźniów. Sufit w celi był wysoki, nie było czym oddychać. – Pierwszego ranka wszyscy obudzili się z oczami posklejanymi ropą, zaczęliśmy śmierdzieć, wszystko nas swędziało. W celi panował zapach 30 spoconych, pobitych mężczyzn – mówi Anton.
Mężczyzna jest pewien, że funkcjonariusze OMON-u w areszcie przy ul. Akreścina byli pod wpływem substancji psychotropowych. – Ci, którzy nas zatrzymali, bili nas rutynowo. Zwyczajnie, bez gniewu. A w areszcie byli ludzie, którzy… bili tak, żeby nas okaleczyć. Kiedy trafiliśmy do tego miejsca, straciliśmy nadzieję – wspomina Anton. Jak mówi, było tam mnóstwo ludzi, którzy nie mogli znieść bicia i popuszczali. Zmuszano ich do wycierania wszystkiego własnym ubraniem. Antonowi zapadł w pamięć pewien mężczyzna, którego bito podczas napadu astmy. Potem milicjanci oblewali go wodą i ciągnąc za nogę, wepchnęli do celi. Anton, podobnie jak Mikałaj (link do historii Mikałaja) widział na dziedzińcu aresztu dwa ciała przykryte tkaniną. Nie wie, czy ci ludzie żyli
Mężczyzna jest pewien, że funkcjonariusze OMON-u w areszcie przy ul. Akreścina byli pod wpływem substancji psychotropowych. – Ci, którzy nas zatrzymali, bili nas rutynowo. Zwyczajnie, bez gniewu. A w areszcie byli ludzie, którzy… bili tak, żeby nas okaleczyć. Kiedy trafiliśmy do tego miejsca, straciliśmy nadzieję – wspomina Anton. Jak mówi, było tam mnóstwo ludzi, którzy nie mogli znieść bicia i popuszczali. Zmuszano ich do wycierania wszystkiego własnym ubraniem. Antonowi zapadł w pamięć pewien mężczyzna, którego bito podczas napadu astmy. Potem milicjanci oblewali go wodą i ciągnąc za nogę, wepchnęli do celi. Anton, podobnie jak Mikałaj (link do historii Mikałaja) widział na dziedzińcu aresztu dwa ciała przykryte tkaniną. Nie wie, czy ci ludzie żyli
Rysunek Antona
Na dziedzińcu aresztu ustawiono coś w rodzaju pomnika – na pojemniku na śmieci ustawiono hełm i przymocowano tarczę. – OMON-owca zabiliście, wy ścierwa! Jak dowiem się, kto to zrobił, to macie przeje*ane!" – wykrzykiwał jeden z milicjantów. Nie było jednak żadnej oficjalnej informacji o śmierci funkcjonariusza. Anton nie wie, czy była to zagrywka ze strony służb, by wystraszyć zatrzymanych, czy też rzeczywiście zmarł jeden z mundurowych.
Na dziedzińcu aresztu ustawiono coś w rodzaju pomnika – na pojemniku na śmieci ustawiono hełm i przymocowano tarczę. – OMON-owca zabiliście, wy ścierwa! Jak dowiem się, kto to zrobił, to macie przeje*ane!" – wykrzykiwał jeden z milicjantów. Nie było jednak żadnej oficjalnej informacji o śmierci funkcjonariusza. Anton nie wie, czy była to zagrywka ze strony służb, by wystraszyć zatrzymanych, czy też rzeczywiście zmarł jeden z mundurowych.
Po procesie, który odbył się za pomocą Skype'a właściwie tylko dla zasady, wszyscy dostali wyroki 13-15 dni pozbawienia wolności. Na dziedzińcu aresztu jeden z funkcjonariuszy spytał Antona, czy wie, dlaczego tam trafił. Ten odpowiedział, że oczywiście wszystko rozumie, żałuje udziału w protestach i obiecał więcej tego nie robić. – Z tego co zauważyłem, to była prawidłowa odpowiedź. Dali mi coś do podpisu, ale nie mogłem nawet podnieść wzroku, żeby przeczytać, pod czym się podpisuję. Tych, którzy mówili, że tylko przechodzili obok i nie brali udziału w proteście, od razu zaczynali bić i odsyłali z powrotem do cel. Przed wypuszczeniem na wolność wszystkich jeszcze raz bili. Po zwolnieniu z aresztu para od razu zdecydowała, że opuszczą Białoruś.

Na koniec Anton wspomina o jeszcze jednym ciekawym szczególe. Kiedy odebrał swoje rzeczy z aresztu, zobaczył, że na jego telefonie ktoś dodał kilka telegramowych kanałów, których Anton wcześniej nie obserwował. Uważa, że w ten sposób funkcjonariusze mogą szybko sprawdzić, czy dany człowiek był już wcześniej zatrzymany. Radzi, aby każdy zatrzymany, którego zmuszono do odblokowania telefonu, sprawdził swoje subskrybcje.
Po procesie, który odbył się za pomocą Skype'a właściwie tylko dla zasady, wszyscy dostali wyroki 13-15 dni pozbawienia wolności. Na dziedzińcu aresztu jeden z funkcjonariuszy spytał Antona, czy wie, dlaczego tam trafił. Ten odpowiedział, że oczywiście wszystko rozumie, żałuje udziału w protestach i obiecał więcej tego nie robić. – Z tego co zauważyłem, to była prawidłowa odpowiedź. Dali mi coś do podpisu, ale nie mogłem nawet podnieść wzroku, żeby przeczytać, pod czym się podpisuję. Tych, którzy mówili, że tylko przechodzili obok i nie brali udziału w proteście, od razu zaczynali bić i odsyłali z powrotem do cel. Przed wypuszczeniem na wolność wszystkich jeszcze raz bili. Po zwolnieniu z aresztu para od razu zdecydowała, że opuszczą Białoruś.

Na koniec Anton wspomina o jeszcze jednym ciekawym szczególe. Kiedy odebrał swoje rzeczy z aresztu, zobaczył, że na jego telefonie ktoś dodał kilka telegramowych kanałów, których Anton wcześniej nie obserwował. Uważa, że w ten sposób funkcjonariusze mogą szybko sprawdzić, czy dany człowiek był już wcześniej zatrzymany. Radzi, aby każdy zatrzymany, którego zmuszono do odblokowania telefonu, sprawdził swoje subskrybcje.