Jeden z mundurowych kazał otworzyć plecak, a kiedy Anton po niego sięgnął, drugi zaczął bić mężczyznę. Trzech OMON-owców zaciągnęło go do milicyjnej więźniarki, gdzie czekali kolejni milicjanci. Ci również pobili Antona i zażądali, by pokazał im pliki ze swojego telefonu. Zdaniem mężczyzny mundurowi spodziewali się, że schwytają kogoś uzbrojonego albo przynajmniej organizatora protestu. Gdy zobaczyli, że w telefonie prawie nic nie ma, przez moment wyglądali na zakłopotanych, ale po chwili padł rozkaz „Pakujemy wszystkich!" i funkcjonariusze znów zaczęli bić zatrzymanych. – Kiedy do autobusu zaciągali i bili kolejne osoby, leżałem na ziemi w kałuży krwi. Nade mną, z nogą na mojej klatce piersiowej, stał OMON-owiec – wspomina Anton. Wtedy mężczyzna wciąż miał nadzieję, że zaraz zawiozą go na komisariat, zmuszą do podpisania oświadczenia, że nie ma pretensji do funkcjonariuszy i wypuszczą go do domu.
– Byłem pewien, że nie będę musiał nawet płacić grzywny, bo kolejnego dnia obudzimy się w zupełnie nowym państwie. Myślałem, że po kilku dniach razem z tymi milicjantami będę się śmiał z tego, co się wydarzyło – wspomina. Zatrzymanych przewieziono jednak nie na komisariat, a do aresztu przy ulicy Akreścina. Przez kilka godzin zatrzymani, których były setki, stali pod szarą ścianą. Po każdym pytaniu i każdym ruchu ciszę przerywały odgłosy ciosów zadawanych pałkami. – Jeśli ktoś zaczął płakać i prosić, żeby go wypuścili, to bili go jeszcze mocniej. Robili to, żebyśmy byli jeszcze bardziej przerażeni – wyjaśnia Anton. Następnie funkcjonariusze wyprowadzili 15 osób na korytarz, kazali się rozebrać i spisali dane. Wszystkim czynnościom towarzyszyło nieustanne bicie. Potem zatrzymanych zamknięto w sześcioosobowej celi. W sumie znalazło się w niej około trzydziestu osób.