ZWIERZĘTA,
NIE MACIE POJĘCIA,
DOKĄD TRAFILIŚCIE.
DO PIEKŁA!
Andrej Wiarszenia, kierowca
ZWIERZĘTA,
NIE MACIE
POJĘCIA,
DOKĄD
TRAFILIŚCIE.
DO PIEKŁA!
Andrej Wiarszenia, kierowca
Andrej udzielił już kilkunastu wywiadów białoruskim mediom. Historię zaczyna opowiadać z uśmiechem i szczegółowo. Kiedy dociera do momentu zatrzymania, traci jednak humor i powtarza, że nadal nie rozumie, dlaczego stało się to z nim i z tysiącami innych Białorusinów. Nocą 12 sierpnia podwoził swoich przyjaciół. Na skrzyżowaniu w pobliżu mińskiego centrum handlowego „Ryga" do jego samochodu podbiegli uzbrojeni mężczyźni. Grożąc bronią, zmusili wszystkich do wyjścia z pojazdu.
Andrej udzielił już kilkunastu wywiadów białoruskim mediom. Historię zaczyna opowiadać z uśmiechem i szczegółowo. Kiedy dociera do momentu zatrzymania, traci jednak humor i powtarza, że nadal nie rozumie, dlaczego stało się to z nim i z tysiącami innych Białorusinów. Nocą 12 sierpnia podwoził swoich przyjaciół. Na skrzyżowaniu w pobliżu mińskiego centrum handlowego „Ryga" do jego samochodu podbiegli uzbrojeni mężczyźni. Grożąc bronią, zmusili wszystkich do wyjścia z pojazdu.
– Byłem pewien, nie miałem wątpliwości i do końca myślałem, że zaraz po prostu sprawdzą nam dokumenty i będziemy mogli jechać dalej. Przecież nie robiliśmy niczego niezgodnego z prawem. Do samego końca byłem pewien. Dopóki nie powalili nas na ziemię – wspomina Andrej.

Mężczyzn zaczęto bić jeszcze wtedy, podczas przeszukania. W bagażniku samochodu milicjanci znaleźli wodę utlenioną, która według funkcjonariuszy była dowodem, że zatrzymani przygotowują się do protestu. Zanim Andrej został wrzucony do więźniarki, mężczyzna w cywilnym ubraniu i z niezakrytą twarzą – najwyraźniej dowódca tej grupy – krzyczał: „Ten jest rewolucjonistą!".

W więźniarce nie przestawali znęcać się nad zatrzymanymi. Andrejowi kazano przykucnąć, a na niego wdrapał się milicjant.

– Wielki facet, jakieś 100 kilo, zupełnie nie mogłem się poruszyć. Mówię, żeby zszedł, bo mi ciężko. Dalej siedział, a do tego zaczął bić mnie po twarzy – jemu było wygodnie, dlaczego więc mi miałoby być ciężko. I krzyczał: „Chłopaki, patrzcie na mój taboret!" – wspomina Andrej.

Kiedy pojazd zahamował, milicjant upadł i poleciał na tył samochodu. Wtedy wszyscy mundurowi zaatakowali zatrzymanego.

– Deptali mi po głowie i nogach. Bili długo, nie przestawiali, tak długo, jak jechaliśmy. Krzyczałem z bólu. Kiedy nie miałem już sił krzyczeć i zemdlałem, przestali. Nie zdążyłem nawet odzyskać i przytomności, a oni znowu zaczęli. Ja krzyczałem i mdlałem. I tak w kółko.

Z czasem samochód się zapełniał i ludzie leżeli jeden na drugim.
– Byłem pewien, nie miałem wątpliwości i do końca myślałem, że zaraz po prostu sprawdzą nam dokumenty i będziemy mogli jechać dalej. Przecież nie robiliśmy niczego niezgodnego z prawem. Do samego końca byłem pewien. Dopóki nie powalili nas na ziemię – wspomina Andrej.

Mężczyzn zaczęto bić jeszcze wtedy, podczas przeszukania. W bagażniku samochodu milicjanci znaleźli wodę utlenioną, która według funkcjonariuszy była dowodem, że zatrzymani przygotowują się do protestu. Zanim Andrej został wrzucony do więźniarki, mężczyzna w cywilnym ubraniu i z niezakrytą twarzą – najwyraźniej dowódca tej grupy – krzyczał: „Ten jest rewolucjonistą!".

W więźniarce nie przestawali znęcać się nad zatrzymanymi. Andrejowi kazano przykucnąć, a na niego wdrapał się milicjant.

– Wielki facet, jakieś 100 kilo, zupełnie nie mogłem się poruszyć. Mówię, żeby zszedł, bo mi ciężko. Dalej siedział, a do tego zaczął bić mnie po twarzy – jemu było wygodnie, dlaczego więc mi miałoby być ciężko. I krzyczał: „Chłopaki, patrzcie na mój taboret!" – wspomina Andrej.

Kiedy pojazd zahamował, milicjant upadł i poleciał na tył samochodu. Wtedy wszyscy mundurowi zaatakowali zatrzymanego.

– Deptali mi po głowie i nogach. Bili długo, nie przestawiali, tak długo, jak jechaliśmy. Krzyczałem z bólu. Kiedy nie miałem już sił krzyczeć i zemdlałem, przestali. Nie zdążyłem nawet odzyskać i przytomności, a oni znowu zaczęli. Ja krzyczałem i mdlałem. I tak w kółko.

Z czasem samochód się zapełniał i ludzie leżeli jeden na drugim.
Rysunek Andrzeja
Mężczyzna zapamiętał przede wszystkim wściekłe oczy funkcjonariuszy, „czarne kropki", jak mówi teraz. W milicyjnej więźniarce OMON-owcy krzyczeli: „Zwierzęta, nie macie pojęcia, dokąd trafiliście. Jesteście w piekle!". Kiedy Andrej był bity, mundurowi kazali innym więźniom śpiewać białoruski hymn narodowy i mówili, że uderzeniami wybijają rytm.
Mężczyzna zapamiętał przede wszystkim wściekłe oczy funkcjonariuszy, „czarne kropki", jak mówi teraz. W milicyjnej więźniarce OMON-owcy krzyczeli: „Zwierzęta, nie macie pojęcia, dokąd trafiliście. Jesteście w piekle!". Kiedy Andrej był bity, mundurowi kazali innym więźniom śpiewać białoruski hymn narodowy i mówili, że uderzeniami wybijają rytm.
Zatrzymanych prowadzono z jednej więźniarki do drugiej przez „ścianę" OMON-owców. Kazali krzyczeć „Kocham OMON", obiecując, że nie pobiją tych, którzy będą głośno krzyczeć. Bili rękami i pałkami, kopali wszystkich. W małej dusznej celi-kabinie w więźniarce Andrej stracił przytomność. Odzyskał ją dopiero w areszcie przy ul. Akreścina.

– Ocknąłem się i zdałem sobie sprawę, że leżę na ziemi. Wyrzucili mnie z więźniarki i zaczęli bić, żebym odzyskał przytomność. Kopali mnie i zadawali ciosy pałkami. Potem ustawili nas na betonie przy ogrodzeniu, ręce miałem na murze. Klęczysz twarzą do muru, a oni przechodzą obok i od czasu do czasu biją każdego – w głosie mężczyzny słychać smutek.

Łańcuch ludzi stojących pod ścianą miał się stopniowo przemieszczać, kiedy zatrzymani byli wysyłani do cel. Andrej nie nadążał, zemdlał, znów został pobity, a w końcu zaciągnięto go do altanki, gdzie ludzie, którzy nie mieli już sił nawet by klęczeć, leżeli jeden na drugim.
Zatrzymanych prowadzono z jednej więźniarki do drugiej przez „ścianę" OMON-owców. Kazali krzyczeć „Kocham OMON", obiecując, że nie pobiją tych, którzy będą głośno krzyczeć. Bili rękami i pałkami, kopali wszystkich. W małej dusznej celi-kabinie w więźniarce Andrej stracił przytomność. Odzyskał ją dopiero w areszcie przy ul. Akreścina.

– Ocknąłem się i zdałem sobie sprawę, że leżę na ziemi. Wyrzucili mnie z więźniarki i zaczęli bić, żebym odzyskał przytomność. Kopali mnie i zadawali ciosy pałkami. Potem ustawili nas na betonie przy ogrodzeniu, ręce miałem na murze. Klęczysz twarzą do muru, a oni przechodzą obok i od czasu do czasu biją każdego – w głosie mężczyzny słychać smutek.

Łańcuch ludzi stojących pod ścianą miał się stopniowo przemieszczać, kiedy zatrzymani byli wysyłani do cel. Andrej nie nadążał, zemdlał, znów został pobity, a w końcu zaciągnięto go do altanki, gdzie ludzie, którzy nie mieli już sił nawet by klęczeć, leżeli jeden na drugim.
Lekarka pracująca w areszcie, jak wydawało się Andrejowi, wcale nie była zaskoczona torturami, które miały miejsce na jej oczach. W końcu przyjechały karetki pogotowia. Mężczyzna pamięta, że załogi ambulansów starały się zabrać z tego piekła jak najwięcej osób. Do jednego samochodu brali po trzech, a nawet czterech rannych.

– Leżałem tam i słyszałem, jak prowadzili do cel, to były nieludzkie krzyki. Uderzenia i krzyk. Wiedziałem, że w żadnym wypadku nie chcę tam trafić. Kiedy przyszła ratowniczka, powiedziałem jej o mojej arytmii serca i o tym, że w dzieciństwie miałem astmę oskrzelową. Wciąż to powtarzałem. Starałem się symulować, jak mogłam, wszystko po to, by nie musieć tam zostać – Andrej mówi coraz szybciej.

Pamięta, jak poza murami aresztu lekarka dała swój telefon trzem osobom, które stamtąd zabrała. Mogli oni powiadomić swoich bliskich.

Andrej przebywał w szpitalu do 26 sierpnia. Miał trudności z chodzeniem i siedzeniem przez długi czas.

– Przyszli wszyscy lekarze i pielęgniarki, żeby popatrzeć na moje pośladki. Prawy był dwa razy większy – wspomina mężczyzna.

Andrej poddał się obdukcji i pisemnie zawiadomił Komitet Śledczy o swoim pobiciu. Nie zamierza iść na komisariat, ignoruje wysyłane stamtąd „zaproszenia".
Lekarka pracująca w areszcie, jak wydawało się Andrejowi, wcale nie była zaskoczona torturami, które miały miejsce na jej oczach. W końcu przyjechały karetki pogotowia. Mężczyzna pamięta, że załogi ambulansów starały się zabrać z tego piekła jak najwięcej osób. Do jednego samochodu brali po trzech, a nawet czterech rannych.

– Leżałem tam i słyszałem, jak prowadzili do cel, to były nieludzkie krzyki. Uderzenia i krzyk. Wiedziałem, że w żadnym wypadku nie chcę tam trafić. Kiedy przyszła ratowniczka, powiedziałem jej o mojej arytmii serca i o tym, że w dzieciństwie miałem astmę oskrzelową. Wciąż to powtarzałem. Starałem się symulować, jak mogłam, wszystko po to, by nie musieć tam zostać – Andrej mówi coraz szybciej.

Pamięta, jak poza murami aresztu lekarka dała swój telefon trzem osobom, które stamtąd zabrała. Mogli oni powiadomić swoich bliskich.

Andrej przebywał w szpitalu do 26 sierpnia. Miał trudności z chodzeniem i siedzeniem przez długi czas.

– Przyszli wszyscy lekarze i pielęgniarki, żeby popatrzeć na moje pośladki. Prawy był dwa razy większy – wspomina mężczyzna.

Andrej poddał się obdukcji i pisemnie zawiadomił Komitet Śledczy o swoim pobiciu. Nie zamierza iść na komisariat, ignoruje wysyłane stamtąd „zaproszenia".