– Byłem pewien, nie miałem wątpliwości i do końca myślałem, że zaraz po prostu sprawdzą nam dokumenty i będziemy mogli jechać dalej. Przecież nie robiliśmy niczego niezgodnego z prawem. Do samego końca byłem pewien. Dopóki nie powalili nas na ziemię – wspomina Andrej.
Mężczyzn zaczęto bić jeszcze wtedy, podczas przeszukania. W bagażniku samochodu milicjanci znaleźli wodę utlenioną, która według funkcjonariuszy była dowodem, że zatrzymani przygotowują się do protestu. Zanim Andrej został wrzucony do więźniarki, mężczyzna w cywilnym ubraniu i z niezakrytą twarzą – najwyraźniej dowódca tej grupy – krzyczał: „Ten jest rewolucjonistą!".
W więźniarce nie przestawali znęcać się nad zatrzymanymi. Andrejowi kazano przykucnąć, a na niego wdrapał się milicjant.
– Wielki facet, jakieś 100 kilo, zupełnie nie mogłem się poruszyć. Mówię, żeby zszedł, bo mi ciężko. Dalej siedział, a do tego zaczął bić mnie po twarzy – jemu było wygodnie, dlaczego więc mi miałoby być ciężko. I krzyczał: „Chłopaki, patrzcie na mój taboret!" – wspomina Andrej.
Kiedy pojazd zahamował, milicjant upadł i poleciał na tył samochodu. Wtedy wszyscy mundurowi zaatakowali zatrzymanego.
– Deptali mi po głowie i nogach. Bili długo, nie przestawiali, tak długo, jak jechaliśmy. Krzyczałem z bólu. Kiedy nie miałem już sił krzyczeć i zemdlałem, przestali. Nie zdążyłem nawet odzyskać i przytomności, a oni znowu zaczęli. Ja krzyczałem i mdlałem. I tak w kółko.
Z czasem samochód się zapełniał i ludzie leżeli jeden na drugim.